wtorek, stycznia 31, 2006

W cztery oczy z kosciotrupem


Po powrocie do hotelu z lotniska, wpadam na pomysl by zobaczyc w okolicy slynne cmentarz z mumiami. Organizuje taksiarza, ktory za 33 zeta chce zawiezc nas na cmentarz poczekac i wrocic. Czyli zrobic 60 km i stracic jakies 2 godziny. Cena wydaje sie ok, wiec jedziemy. Wegrzy oczywiscie z nami. Krajobraz jest pustynny. Tu prawie nigdy nei padaja deszcze, i jest strasznie garaco. Zreszta wieksza czesc Peur to neizamieszkala piaszczysta pustania, lub skaliste gory. Dopiero w okolicahc Kordyliery Blanca i Cuzco mozna dostrzec kolor zielony. Nieliczne oazy zyznej ziemi znajduja sie w dolinach rzek i sa dodatkowo nawiadniane.

Docieramy na cmentarz. Placimy po 5 zeta od lebka za wstep. Oprocz nas nie ma nikogo. Na pierwszy rzut oka miejsca nie sprawia dobrego wrazenia. Na srodku pustyni widac jakies 12 zadaszonych miejsc. Ruszamy. To co jednak widzimy w srodku przerasta nasze oczekiwania. Widzimy otwarte groby w nich dobrze zachowane postacie z wlosami i ubraniami. Cmentarz ma 1000 lat. Przedstwiciele tej kultury chowani byli w pozycji siedzacej, poniewaz wierzyli w reinkarnacje i chcieli byc lepiej przygotowani do przyszlego zycia. Widzimy kosciotrupy dzieci a takze trupy w stylu rasta z bardzo dlugimi wlosami zaplecionymi w loki. Okauje sie ze byla to oznaka zajmowania przez owego osobnika wysokiego stanowiska w swojej spolecznosci. Groby byly wielokrotnei okradane bowiem zawieraly wiele kosztownosci. Mily taksowkarz opowiada nam ze pobliskei gory kryja w sobie zloto, i takze on wielokrotnei wybiaral sie na poszukiwanie tego cennego kruzca.

Wracamy szczesliwi do Nazca. ola stwierdza ze cmentarz byl bardziej ciekawy od lotu samolotem. O 16 przybywa autobus i razem z naszymi wegierskimi przyjaciolmi ruszamy do Aerequipy.

Nazca - tajemnicze linie


Po 3 godzinnej jezdzie autobusem wieczorem dotarlismy do Nazca. Wysiedlismy na jakims skrzyzowaniu pelnym straganow. Krotkei pytanie i juz wiemy ze nasz hostal jest o pare krokow stad. Cena w miare przytepna 20 zeta od dwoch osob. Na recepcji poznajemy milych Wegrow, ktorzy wlanie pytaja sie o przeloty na znakami na pustyni. Okazuje sie ze w Nazca cena spada do 40 dolarow. W Limei oferowano nam to samo za 50 dolarow, w Paracaz za 45 a tutaj za 40. Kolejna mylna informacja Lonely Planet, ktory podawal ze o wiele taniej mozna wykupic lot w Limie niz w Nazca. My zbijamy cene do 38 dolcow i mamy nastepnego dnia wyleciec.

Jak to zwykle bywa gdy sie spotyka kogos z Europy Wschodniej od razu nawiazujemy blizsza znajomosc. Wegrzy wyciagaja wino i zaczyna sie przyjacielska dyskusja. Slyszymy jako pierwsze slowa Polak Wegier dwa bratanki ale po wegiersku:) Facet z recepcji pyta sie czy Polska i Wegry to jeden kraj. My ze nei ale ze kiedys mielismy wspolna granice i jestesmy panstwami zaprzyjaznionymi.

Niestety Wegier rozmawia po niemiecku a Wegierka po angielsku i wlosku. Gdy on mnie zagaduje po niemiecku ona i moja sister nic nie rozumieja. Przechodzimy wiec na angielski a ona tlumaczy mu czasem cos. Dziewczyna pilotuje grupy do Wloch, a chlopak ma pensjonat. Sa strasznie sympatyczni. Lajos, bo tak sie nazywa zna troche Polske. Zapraszamy ich do odwiedzin naszego kraju oni sie rewanzuja tym samym. Dobrze miec kontakt w Budapeszcie. Przechodzimy na tematy polityczne. Ku naszemu milemu zaskoczeniu nasi bracia znad Dunaju takze glosowali przeciwko Unii Europejskiej w refendum i to z tych samych powodow. Biurokracja, socjalizm, tworzenie chorego tworu, ktory przegrywa ekonomicznie z calym swiatem. Na szczescie w naszej podrozy spotykamy wiele osob myslacych podobnie. Szwajcar mieszkajacy w Kostaryce nie chce wracac do swej ojczyzny bo jest pewny ze wejdzie do Unii.
Juan Carlos z Gwatemala City, ktory jest zakochany w Polsce, ku naszemy zdziwieniu pytal nas, czemu narod tak madry jak Polacy wszedl do instytucji tak beznadziejenie funkcjonujacej i glupiej jaka jest Unia Europejska.

Tlumaczylismy mu ze ludzie w Polsce nie maja pojecia o ekonomii, historii. Glosuja bo widze lepsze zycie w krajach nalezacych do Unii i mysla ze to efekt czlonkowstwa w tej organizacji, ktora formalnie nie istnieje. Albo po prostu maza o tym zeby uciec do pracy w Anglii. Slowenia nie nalezaca do Uni przez ostanie 15 lat przegonila pod wzgledem poziomu gospodarczego nalezaca do Unii Grecje. Irlandia skorzystala nie na Unii ale na EWG. Teraz UE wymusza od niej podwyzszke podatkow. Nie potrafia rozdzielic ze Europejski Obszar Gospadarczy to korzysci w postaci swobodnego przeplywu towarow, ale wcale nie trzeba byc w Unii Eurpejskiej zeby byc w EOG. Sa Panstwa ktore naleza do EOG, a nie sa w UE. Tak samo z ukladem z Schengen. Nie wszystkie kraje UE do niego naleza ale tez naleza do niego kraje spoza Unii. Wogole Unia to zbior traktatow, ktore od Maastricht staraja sie stwarzyc wielkie biurokratyczne panstwo.

No ale dosc tej polityki. Wracamy do Nazca. O 9 rano ruszamy busem na lotnisko. Czeka na nas maly samolocik Cesna z dwoma pilotami. Wczesniej ogladamy film dokumentalny o liniach. Lot ma trwac 35 minut. Startujemy. Pogoda jest piekna. Strasznie sie ciesze, ze moge cos takiego zobaczyc. Samolot jednak sie troche trzesie i wogole boje sie czy my nie spadniemy. Zaraz pojawi sie jednak inny problem. Pilot przechyla samot w taki sposob aby mozna bylo zobaczyc linie z kazdej strony samolotu. ¨Monkey on your left. Monkey on your right.¨ - pilot pokazuje nam kolejne znaki. Jest ich chyba z 11. Niestety kazde przechylenie samolotu sprawia ze zbiera mi sie na wymioty. Po 10 minutach lotu tylko marze o tym kiedy to sie wszystko skonczy. Oddaje Oli aparat, by ta robila zdjecia. Wszyscy milcza, mi z czola cieknie pot. Mysle ze tylko ja mam takie problemy. Gdy szczesliwie ladujemy okazuje sie, ze wszyscy byli juz na granicy zwrocenia ostatniego sniadania. Stwierszamy ze nigdy bysmy drugi raz nie wsiadli do tego samolotu. Ale ja mimo tego sie ciesze ze mialem okazje zobaczyc to niesmaowite zjawiska jakie sa linie z Nazca. Na same miasto nie ma co tracic czasu nie ma w nim nic interesujacego. Ale okolice kryja niesamowite nispodzianki o czym napisze w nastepnej wiadomosci.

poniedziałek, stycznia 30, 2006

Uwaga nowy album ze zdjeciami !!!


Niestety ale wciaz zapelniaja sie nam nasze msn spaces wiec stworzylismy nowy gdzie sa nowe zdjecia z Peru.

Link:

http://spaces.msn.com/malyrycerz4/

Zyczymy milego ogladania

MalyRycerz i Ola

Pingwiny w Peru


Cos ciagnie Daniela za nami, trudno chyba wszystkim odgadnac co, a moze kto. W kazdymbadz razie Daniel jedzie z nami dalej na poludnie tym razem do Paracaz. W Peru panuje dosc dziwny system, ktorego nie rozumiemy, ale cieszymy sie ze mozemy podrozowac nieco taniej. Otoz wyruszajac z terminalu z Limy do Pisco placi sie 17 zlotych. Wsiadajac jednak do tego samego autobusu tuz za terminalem cena wynosi 11 zlotych. I to nei na lewo w reke kierowcy. Bilet wystawia przedstawiciel tej samej agencji, ktora sprzedaje bilety na dworcu. I jest to dworzec tylko tej agencji a nie 40 innych.

Autobus dociera do tak zwanego Cruce w poblizu Pisco skad lapiemy collectivo za zlotowke od lebka. W Pisco wsiadamy do autobusu ktory za 1,2 zlotego ma przewiezc nas 25 kilometrow do celu naszej podrozy. Dochodzi do niemilego incydentu w autobusie. Otoz pomocnik kierowcy nie chce sie zgodzic by nasze bagaze jechaly na podlodze. Zada umieszczenia ich na siedzeniu i uiszczenia dodatkowej oplaty. My sie burzymy i burza sie tez inni turysci, ktorych problem ten nie dotyczy ale uwazaja ze facet odstawia chamowe. Postanawiamy na znak protestu opuscic autobus, co czyni tez dwojka innych turystow. Koles stracil wiec w ten sposob 5 pasazerow. Konkurencja jest duza. Za nami stoi inny bus, w ktorym nie mamy juz zadnych problemow z bagazem. Po drodze mijamy troche kosmiczne, znowu pustynne krajobrazy. Paracaz tez otoczony jest pustynia ale ma zataka dosc ladna z plaza i pare ulic z restaracjami. Szybko znajdujemy hotem za 25 zlotych z lazienka na 3 osoby. Za 30 zlotych od lebka wykupujemy tez wycieczke lodka na bezludne wyspy Balletas, gdzie maja na nas czekac niesamowite cudy przyrody.

O 8 rano dnia nastepnego ruszamy. Niestety trudna dostrzec cos zza strasznej mgly. Nagle po 30 minutach podrozy z otaczajacej nas bieli wylaniaja sie zarysy skal. Podplywamy blizej i widok staje sie coraz wyrazniejsczy. Wyspa pozbawiona jest rosliinnosci. Na jej skalnym i gorzystym brzegu schronienie znalezly tysiace ptakow roznego gatunku, malutkich pingwinow, fok i lwow morskich. Pierwszy raz na wlasne oczy widze takie stworzenia w swoim naturalnym srodowisku. Pytamy sie Daniela: Skad tutaj tak arktyczne stworzenia. Nasza alfa i omega jak zwykle znajduje wyjasnienie na nurtujace nas pytanie: Prady marskie sa tutaj tak zimne ze stworzenia te znalazly odpowiednie warunki do zycia wlasnie u wybrzezy Peru. Podplywamy do plazy gdzie wyleguje sie foki i gdzie przychodza n swiat. Rozlega sie przerazliwy krzyk tych zwierzat. Czesc fok nurkuje nam przed nosem reszta wyleguje sie dalej obojetnie. Bardziej nieruchawe sa lwy morskie, ktore totalnie olewaja nasza obecnosc. No i wsrod ptactwa dostrzegamy tez pingwiny. Sa po prostu taka miniaturka tych, ktore znalismy z ogrodow zoologicznych ale zawsze to prawdziwe pingwiny:))

W drodze powrotnej widzimy na piaskowym wzgorzu tajemniczy znak. Jego pochodzenie nie jest znane. Sa rozne hipotezy. Jedna z nich mowi ze Jose Marti wyzwalajac Peru umiescil ten znak, symbol masonski bo sam byl masonem. Wedlug Daniela wszyscy prezydenci Peru oprocz Toledo byli masonami.

Po powrocie kapiemy sie jeszcze raz w morzu a wlasciwie to tylko ja sie kapie a Ola z Danielem pilnaja moich rzeczy. Jemy ostatni wspolny obiad i dyskutujemy a feminizmie. Ojciec Daniela umarl na raka prostaty. Jego rodzina sprzedala fabryke i wszystko, co posiadala by uratowac mu zycia. Niestety po 2 latach meczarni jego tata zmarl. Ale dlaczego razmawiamy o feminizmie. Otoz dominacja organizacji kobiecych sprawia ze wlasciwie kazde panstwo i organizacje miedzynarodowe inwestuje miliardy w programy ratowania kobiet np przed rakiem piersi i innymi chorobami. W tym czasie o wiele wiecej mezczyzn umiera na raka prostaty. Wiekszosc jednak organizacji miedzynarodowych milczy na ten temat a rzady wielu krajow tworze kolejne szpitale Matki i Dziecka zapominajac o umierajacych na wiele chorob mezczyznach. Mialem podobne zdanie, ale teraz Daniel poparl je jeszcze swoim lekarskim autorytetem.

Daniel wraca do Limy a my ruszmy dalej na poludnie. Smutek maluje sie na naszych twarzach. Kiedy zobaczymy znowu naszego przyjaciela, mam nadizeje ze niebawem w Polsce.

Lima


O 10 rano pod naszym domem zjawia sie Daniel. Jest to niesamowite, ze zowu mozemy sie zobaczyc!! Pozatym, ze bardzo sie cieszymy ze po raz kolejny bedziemy mogli spedzac czas w jego towarzystwie, to jest on rowniez gwarantem, ze Lime poznamy znakomicie. Daniel bowiem spedzil tu kawal swojego zycia, skonczyl miedzy innymi biologie na Uniwersytecie San Marcos. Spod domu naszych hostow ruszamy w strone glownej ulicy. Z bulgoczacej zupy samochodow, autobusow i ludzi wylawiamy busik, ktory zawiezie nas w strone centrum.
Lima to najwieksze miasto na naszym szlaku od czasu Ciudad Mexico. Pojawiaja sie tez od razu pierwsze znaki wiekszosci z olbrzymich miast tego regionu swiata. Przejezdzamy przez rzeke, nad ktorej brzegami ciagna sie koszmarne slamsy. Bieda w Limie usadowila sie wlasnie tutaj oraz na otaczajacych miasto wzgorzach, co bedziemy mieli szanse zobaczyc pozniej.
Zaledwie pare minut drogi dalej zaczyna sie wielka metropolia – pelna wysokich ladnych budynkow, zielonych placow i ciekawych zabytkow. Zabawne jak zupelnie inne wrazenie musieli odniesc ci, odwiedzajacy to miasto jeszcze pare lat temu, zanim za zrobienie w nim porzadku zabral sie Fujimori. Oczywiscie prezydent ten zapisal w czasie swojej kadencji rowniez czarne karty, ale wiekszosc rzeczy ktorycgh dokonal okazaly sie dla Peru przelomowe i co tu duzo mowic – zbawienne. Przechodzimy przez jeden z glownych placow w centrum miasta – z jednej strony przepiekne muzeum i Akademia Sztuk Pieknych, w srodku drzewa, zabytkowa altanka, sciezki, ktorymi przechadzaja sie usmiechnieci Limanczycy. Az trudno w to uwierzyc, ze przed paroma laty bylo to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w miescie – obszar zamieszkaly przez meneli i bezdomnych. Podobnie park przed Palacem Prezydenckim i katedra – w czasach atakow terrorystycznych byla to strefa zamknieta, scisle strzezona, dzisiaj jest jednym z glownych miejsc odwiedzanych przez turystow. Dalej, nad rzeka, miedzy jednym a drugim mostem powstaje kolejny malowniczy parczek – ciekway z tego wzgledu ze mieszcza sie tu pozostalosci zabytkowych ruin. Wczesniej w ruinach spaly bezdomne dzieci.
Odwiedzamy zabytkowy budynek Uniwersytetu San Marcos, obecnie siedziba, gdzie odbywaja sie zajecia miesci sie gdzie indziej, tutaj urzadzono Centrum Kultury. Placimy po 3 zlote (Marcin 5, bo nie jest studentem ;) i wchodzimy do tego najstarszego w Ameryce Uniwersytetu. Dostajemy w cenie bardzo mila przewodniczke, ktora nie tylko nas oprowadza, udzielajac wielu ciekawych informacji, ale takze zartuje i robi nam zdjecia (mozemy na przyklad zasiasc w fotelach najwyzszych wladz uczelni albo stanac na profesorskiej ambonie). Naprawde warto bylo to zobaczyc.
Kolejnym magicznym miejsem do ktorego wchodzimy jest klasztor San Francisco – dlugimi korytarzami pograzonymi w polmroku wchodzimy do sal pelniacych w przeszlosci najrozniejsze funkcje – jedna z nich to biblioteka, mieszczaca w swojej kolekcji kilkusetletnie ksiegi, az czuc tutaj zapach historii. Wczodzimy rowniez na balkon nad wejsciem do kosciola, gdzie znajduja sie miedzy innymi organy. Mozesz stad spojrzec z gory na nawe glowna, wsluchac sie w cisze i na nowo uwierzyc w Boga.
Na ulicy lapiemy turystyczny busik, ktory za 5 zlotych od lebka zawozi nas na szczyt wzgorza wznoszacego sie nad miastem. Mozemy stad zobaczyc cala Lime i co jeszcze ciekawsze – przejechac przez dzielnice biedoty. To chyba widok charakterystyczny dla wielu metropolii poludniowoamerykanskich – miasta rozrastaja sie do gory, malutkie domki zarastaja coraz to nawe polacie okalajacych centrum wniesien. Dzieje sie to na wpol legalnie – tereny te sa poprostu zagarnaine przez zdesperowanych ludzi, podobnie zreszta jak obszary na pustyni – gdzie z nielegalnych osiedli wyrastaja cale miasta. (To, w jaki sposob ludzie radza sobie w Peru, zyjac na pograniczu prawa opisuje w swojej ksiazce ¨El Otro Sendero¨ (Inny Szlak) Hernando De Soto) W Huaraz, co zabawne, zabudowane zostaly w ten sposob zabytkowe ruiny. Wchodzisz do miejsca oznaczonego znakiem ¨Zona Archeologica¨i znajdujesz tam normalna dzielnice mieszkalna.
Ale to tak na marginesie. Wracajmy do Limy. Udajemy sie rowniez na stacje pociagu, ktorego linie skonstruowal Polak – Malinowski. Obecnie pociag ten jest juz tylko atrakcja turystyczna, uruchamiana od swieta. Jeszcze jedna niespodzianka! W centrum miasta mozemy zobaczyc wystawe o Solidarnosci!

Po tym baaardzo dlugim dniu wracamy razem z Danielem do naszych hostow. Kupujemy po drodze 5 piw, ale ku naszemu zaskoczeniu (w przypadku Marcina nazwalabym to raczej – zrozpaczeniem ;) Luis- pan domu stawia na stole tylko jedna szklanke i otwiera jedna butelke. ¨Jak to?¨. ¨To wy nie wiecie, tak pijemy piwo w Peru. Kazdy po koleji. Jak jeden oprozni szklanke podaje nastepnemu¨. Patrzymy sie na niego wilkiem, ale chcac nie chcac akceptujemy ten peruwianski zwyczaj. Pijemy wiec dlugo i powoli.

czwartek, stycznia 26, 2006

Jak podroznik z podroznikiem


Z Huaraz jedziemy tak zwanym busem de routa do Limy. O tych busach, lapanych na drodze, niby nie posiadajacych swojej siedziby kraza najbzdurniejsze plotki. Najstraszniejsza z nich jest taka, ze kierowca w polowie drogi, w jakims niebezpiecznym miejscu kaze wszystkim pasazerom doplacac, pod grozba wyrzucenia ich z autobusu. Pojedz raz autobusem de routa a zobaczysz ze sa to tylko glupoty rozpuszczane zapewne przez drozsza konkurencje, posiadajaca swoje agencje! To co najbardziej zacheca to wlasnie cena! 10 zlotych za prawie 8 godzin jazdy. Do twojej dyspozycji wygodne rozkladane siedzenie i telewizor. Mila, pomocna obsluga. Nasz PKS splonal by rumienicem gdyby zobaczyl te busy. Jest to jeszcze jeden dowod wyzszosci wlasnosci prywatnej nad panstwowa. W Polsce kierowca raczej zatrzasnie ci drzwi przed nosem, kiedy po wyczerpujacym biegu juz prawie prawie wydaje ci sie ze wsiadziesz do upragnionego pojazdu, tutaj wlasciciel busa wyskoczy ze skory, zebys wybral wlasnie jego srodek transportu. Dzieki temu poruszanie sie po miastach i miedzy nimi w dotad odwiedzonych przez nas krajach Ameryki Lacinskiej (oprocz Kuby rzecz jasna ;) jest tak latwe i wygodne. I relatywnie tanie.
Jedziemy do stolicy Peru najpierw przez gory, pozniej przez pustynie, w koncu po prawej stronie pojawia sie niebieski pasek morza. o godzinie 18 wjezdzamy do Limy - olbrzymiego miasta, zamieszkalego az przez 8 milionow ludzi. Odbieraja nas - Luis i Gina. Swietnie sie sklada, bo oni dopiero co wrocili ze swojej wielkiej podrozy, po dokladnie tych wszystkich krajach, ktore zamierzamy jeszcze odwiedzic. Zasiadamy na fotelach i snujemy podroznicze opowiesci. Oni podrozowali w ten sam sposob co my, czyli JAK NAJTANIEJ. Luis z konspiracyjna mina przedstawia nam mozliwosci darmowego dostania sie do Macchu Picchu. Usmiechamy sie do siebie. Czuje sie jakysmy planowali conajmniej napad na bank :)

Wieczorem wchodzimy do netu. Daniel Oyola przyjezdza do Limy. Umawiam sie z nim na 10 rano. Abstrakcja.

Salsa po peruwiansku. Mango po raz drugi.


Wieczorem nasz niepozorny host zabiera nas na urodziny swojego kolegi. Spodziewamy sie raczej jakiejs nudnej posiadowy, a trafiamy na jedna z lepszych imprez w calej naszej podrozy. Muzyke slychac juz z daleka na ulicy. Duzy dom trzesie sie az od tanczacych par w wieku - od lat 5 az do 85. Urodziny swietuja bowiem razem - mlodzi i starzy, rodzina i znajomi. 21 lat... to dobry powod zeby oszalec...
Solenizant to bardzo mily chlopak. Co chwile ktos nam podaje piwo. A ze dziewczat jest niewiele, co chwile ktos mnie prosi do tanca. Bawimy sie naprawde swietnie do 3 nad ranem. Czasy takich zabaw w Polsce juz chyba niestety dawno przeminely...
Po raz kolejny dochodze do wniosku, ze swietnie sie czuje w Ameryce Lacinskiej.

Nie musze chyba pisac o niesamowitej przyjemnosci jakiej doznalismy, kiedy budzik szepnal nam do ucha ze jest juz 7 rano i ze czekaja na nas najstarsze w Peru ruiny. Marcin zerwal sie z lozka wykrzykujac ze czuje sie jak mlody Bog!
Prawda jest taka ze ja sie znowu rozlozylam, nie wiem czy byla to bomba z opoznionym zaplonem zastawiona przez mango czy tez zupelnie cos innego. W kazdym razie to cos spowodowalo ze nie zobaczylam przepieknych ruin Chavin. Marcin pojechal sam i mam nadzieje ze w swoim czasie sam zda relacje ze swojej wycieczki. Znowu choroba pokrzyzowala nam plany. Dochodzimy do wnioosku ze musimy zaczac bardziej uwazac co jemy.

Kiedy poczulam sie lepiej, wyruszylam z hostem zwiedzac Huaraz. Bylismy na dzielnicowym spotkaniu, dotyczacym karnawalu, gdzie wybierali rozne komisje min. salatkowa, do robienia masek itd. Bylo to nawet ciekawe. Wieczorem odwiedzilismy znajomego hosta, ktory przy kolejnym piwie zalil sie, ze bardzo sie boi co to bedzie jak wygra Ollanta Humala i ze cala Ameryka Poludniowa skreca teraz mocno w lewo. Nawet Chile. Zabawne. Znowu trafilismy na fanow Lourdes Flores. Host i jego rodzina brali nawet udzial w organizowaniu jej kampani w miescie.
Wieczorem siedze na lozku w malutkim pokoiku razem z hostem, matka i babcia. W telewizji wywiad z Flores. Sprawa wrazenie kobiety silnej.
Zycze Peru z calego serca wszystkiego dobrego! Zycze mu zeby ludzie nie musieli uciekac do Stanow, tylko zeby mogli spokojnie zyc i pracowac w swoim przepieknym kraju. Lourdes zdaje sie byc obietnica spelnienia tych zyczen. Dlatego zycze jej zeby wygrala!

Chavin – bez Oli niestety


Wstaje rano i niestety tym razem zlapalo Ole, oswiadcza mi ze nie jedze ze mna bo ja boli brzuch. W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak wyruszyc, bowiem wycieczka jest juz wykupiona. Nie jestem nastawiony zbyt pozytywnie do touru wykupionego znajac doswiadczenia dnia poprzedniego. Jednak po paru minutach okazuje sie, ze mamy do czynienia z zupelnie innym przewodnikiem, I innym stylem ogranizowania wycieczki. Nie ma wiec durnego zatrzymywania sie przy jakis sklepach a tylko czysta turystyka. Poludniowa czesc Kordyliery Blanca rozni sie nieco od polnocnej. Jest bardziej bezludna I prawie nie zadrzewiona.

Po 30 minutowej jezdzie czeka nas pierwszys postoj. Docieramy do przekieknej laguny, gdzie oprocz gor i pieknego zbiornika wodnego dostrzegam moja pierwsza w zyciu lame prowadzona przerz Indianke w kolorowym stroju. Jak oszalaly biegam z miejsca na miejsca aby robic zdjecia. W tym czasie 90% uczestnikow wycieczki pije kawe w jakims barze robiac sobie glupawe pamietkowe zdjecie na tle laguny w stulu ja mama i tata plus laguna.

Po 30 minutach przerwy ruszamy dalej. Docieramy do miejscowosci Chavin, zamieszkalej przez Inkow. Znow grupa udaje sie na posilek a ja w tym czasie latam robiac zdjecia Indianom. Spotykam sie tutaj nieoczekiwanie z dwoma aktami agresji wobec mojej osoby. Otoz jak robilem zdjecie starszej kobiecie jakis przechodzen w podeszlym wieku zamierzyl sie na mnie laska, ale chyba tylko po to by mni przestraszyc. Potem gdy dotarlem na dworzec autobusowy zza okien busika ujrzalem miedzynarodowy znak fucka, ktory pokazywala mi jeden Ink. Ach jacy sympatyczni ci IndianieJ))

W koncu przychodzi czas na zwiedzanie ruin. Place wstep 11 zeta I wchodze. Nasz przewodnik jest zupelnie inny niz ten wczoraj, mowi ze bedziemy zwiedzac ruiny tyle ile nam wyjdzie albo 1,5 godziny a moze i ze trzy. Ja nie slucham wszystkeigo co mowi, bo tutaj widze stado lam a tam znowu jakis inny piekny krajobraz do sfotografowania. Kultra Chavin jest najstarsza cywilizacja na terenie Peru. Swoje palace budowali oni w formie trapezu, ktora jest figura najbardziej odparna na trzesienia ziemi. No i wszystko bylo budowane tez w oparciu o cyfre siedem. Dlatego tez plac glowny miasta ma wymiary 49 metrow kwadratowych. Ruiny sa o tyle ciekawe ze sa polozone bardzo malowniczo w gorach i jest takze mozliwosc wejscia do srodka i spacerowania korytarzyami labiryntu.

Bardzo zaluje ze moja Olenka nie mogla byc ze mna. Kupuje jej wiec drobny upominek, zeby nie bylo jej zal. Szczescliwie wracam do domu i zastaje siostre wygladajaca dosc zdrowo. Wszystko wiec chyba bedzie dobrze.

Podroznicy w turystycznym busie. Wycieczka do laguny Llanganuco


Coz z pewnym wstydem musimy przyznac ze wykupilismy 2 toury. Jeden do laguny, drugi do ruin. Powod tego byl taki, ze dotarcie tam samemu zajeloby zbyt wiele czasu (mielismy zle informacje od naszego hosta, co do odleglosci i czasu dojazdu do tych miejsc), a pozatym, czy raczej przede wszystkim, cena tourow okazala sie smiesznie niska - 20 soli od osoby.
Musielismy wiec odlozyc na chwile na bok nasza podroznicza dume i grzecznie zajac miejsce w autobusie obok innych turystow. Okazalo sie ze do laguny wcale nie jest tak daleko, ale tour trwa caly dzien, bo program jest pelen jakichs idiotyzmow. To postoj na lody, to na obiad w drogiej restauracji, gdzie i tak nie jemy, to ogladanie kiczowatych artesaniow. Acha prawie bym zapomniala, w koncu wizyta nad laguna... 1 godzina! Ach, bylismy tacy zli, ze mamy tam tak malo czasu, bo miejsce bylo naprawde przepiekne! Turkusowa woda, drzewa, kwiaty i osniezone szczyty gor! Tylko ruszac przed siebie w nieznane!
Niestety na zadne nieznane czasu nie bylo. Przebieglismy wzdluz laguny i porobilismy setki zdjec.
Naszego touru jednak do konca opluwac nie zamierzamy. Turystycznym busem dojechalismy bowiem do miejsca ktorego normalnie pewnie bysmy nie odwiedzili. Bylo to pueblo Yungay - miejsce ktore wskutek trzesienia ziemi 31 maja roku 1970 zniknelo z powierzchni ziemi. Poprostu sie zapadlo. Zostalo pozarte przez nature. Stapalismy po jednym wielkim cmentarzu, ogladajac szczatki zaginionego swiata - wrak autobusu, ruiny kosciola, 4 palmy na glownym placu, z czego tylko jedna zywa. Nad umarlym miastem ze wzgorza ramiona rozposciera Chrystus. Kiedy staniesz u jego stop, spojrzysz do gory na ta monumentalna postac i wsluchasz sie w szum wiatru, masz wrazenie ze nadchodzi koniec swiata. To jednak nieprawda. W Yungay koniec swiata nadszedl juz dawno temu.
31 maja roku 1970.

niedziela, stycznia 22, 2006

W gory!


Dojechalismy do Chimbote, niebezpiecznego miasta w ktorym smierdzi ryba, zeby stamtad ruszyc dalej w wysokie gory, do Huaraz. Mielismy najpierw plan zrobic tam trzydniowy trekking, ale troche oslabieni choroba, a takze opoznieni w czasie z naszym peruwianskim rozkladem jazdy, zdecydowalismy sie spedzic tam tylko 2 dni - zobaczyc lagune Llanganuco i ruiny Chavin.
Droga do Huaraz jest naprawde przepiekna!!!! Jedziesz wspinajac sie coraz to wyzesz i wyzej. A wokol tylko nagie skaly. I wiatr rzucajacy piaskiem w szyby autobusu. Czasem jakas oaza zieleni, tam tez pojawiaja sie ludzie, nieliczni w tym regionie. Pelzniemy przez gadla skalnych tuneli. Balansujemy nad przepascia wymijajac sie z ciezarowka.
I wkoncu docieramy do calkiem sporego, ruchliwego miasteczka Huaraz, na wysokosci ponad 3 tysiecy metrow. Odbiera nas mama hosta. Tym razem trafiamy do domu zupelnie nietypowego jak na hospitality. Jest to dosyc biedna rodzina, zyjaca razem w jednym duzym budynku z niewielkim podworzem. Nasz host ma 18 lat, wita nas z rekami w kieszeniach i twarza zaslonieta do polowy daszkiem od czapki. Widocznie sie wstydzi. Oni wszyscy zreszta do konca nie wiedza jak sie zachowac. Jestesmy pierwszymi obcokrajowcami w ich domu i nie wiedza chyba za bardzo ¨z czym to sie je¨.
Nie oferuja nam nic, nawet wody, ale kiedy przychodzi godzina snu, nagle matka i syn wtaszczaja do jadalni deski... Co Panstwo robia?- pytamy zaciekawieni. Budujemy dla was lozko.- odpowiadaja spokojnie. Scena naprawde niczym z Bareji :). Oczywiscie odwodzimy ich od tego nieco dziwnego pomyslu i konczy sie na tym ze spimy na materacach.
Warunki nie sa najlepsze, ale fajnie ze trafilismy do takiej wlasnie rodziny.

sobota, stycznia 21, 2006

Mango


Na ulicach Peru wszyscy obzeraja sie mango. Cala torebke mozesz bowiem kupic za jednego sola (1zl). Sa to owoce duze i zolte o miekkim miazszu i olbrzymiej pestce. Jedzacy charakteryzuja sie tym ze sok obficie cieknie im po brodzie. Drzewa mango sa romantycznie rozczochrane w jedna strone. Przywodza troche na mysl nasze polskie wierzby. Tajemnica mango tkwi jednak w jego skorce... To co przezyjesz zjadajac mango ze skorka z romantyzmem niewiele ma wspolnego...
Zjedlismy po raz pierwszy w naszym zyciu ten soczysty zolty owoc zerwany z romantycznie rozczochranego drzewa, sok pociekl nam po brodzie, a nastepnego dnia... zamiast kontynuowac podroz bylismy zmuszeni zostac jeszcze jeden dzien w Trujillo. Marcin zezarl cala skorke i spedzil caly dzien wedrujac miedzy lozkiem i toaleta, ja zezarlam tylko troche skorki i czulam sie jeszcze nienajgorzej.

Kiedy moj biedny brat chorowal my z Danielem przesiadywalismy w mieszkanku jego brata, ogladajac filmy na komputerze, gadajac no i oczywiscie grajac w playstation, co jest wstydliwa obsesja pana doktora :). Cudowny dzien totalnego odpoczynku (mhm... i totalnej meczarni dla mego wspoltowarzysza podrozy...).

Coz... Nastepnego ranka musielismy w koncu pozegnac sie z Danielem. Bylo nam bardzo przykro. Machajac do niego z autobusu pomyslalam sobie ze moze nie zobaczymy sie juz nigdy, ale to glupie mango podarowalo nam jeszcze jeden dzien.

Do autobusu wchodzily tlumy przekupek. Ludzie kupowali zolte, soczyste owoce za 1 peso, przezuwali skorke i sok ciekl im po brodach. Obficie.

Tym razem ja czulam sie nienajlepiej. Mango eksplodowalo w moim brzuchu niczym bomba z opoznionym zaplonem...

czwartek, stycznia 19, 2006

A co tam Panie w polityce? Peru przed wyborami


Wieczory spedzamy w mieszkaniu brata Daniela. Ogladamy miedzy innymi ¨Dzienniki motocyklowe¨ i dochodzimy do wniosku ze zwiedzac Ameryke Lacinska w tym czasie co Che Guevara byloby duuuzo ciekawiej.
W Peru zblizaja sie wybory. Prosimy Daniela zeby przyblizyl nam sylwetki kandydatow. Tutaj tak samo jak w Ekwadorze i innych panstwach w tym regionie istnieje przeklenstwo obowiazkowego glosowania. Daniel ubolewa nad tym ze wygrywa zazwyczaj banda pajacow, ktorym udalo sie czyms kupic niemajace o polityce pojecia tlumy. Bardzo szanuje i podziwia wielkiego pisarza, ale tez dobrego ekonomiste Mario Vargasa Llose. Ten, ku jego niezadowoleniu, w roku 1990 przegral wybory wlasnie z Fujimorim. Fujimori zreszta pozniej zaaplikowal w kraju plan ekonomiczny dokladnie skopiowany od Llosy…
Prezydenci w Peru zazwyczaj po skonczonej kadencji poprostu… uciekaja. Tak jak uciekl w 2000 roku Fujimori i jak byc moze zrobi rowniez obecny prezydent Aleksander Toledo. Byl to pierwszy prezydent Indianin w Ameryce Poludniowej Pochodzi oczywiscie ze sierry. Takich jak on mieszkancy wybrzeza nazywaja czesto z pogarda ¨cholo¨ (chociaz mozna to tez powiedziec w znaczeniu pozytywnym i wtedy oznacza to poprostu ¨Peruwianczyk¨). Toledo wszedl na scene polityczna z calym impetem organizujac wielka manifestacje przeciwko rzadom Fujimoriego. Wezwal on ludnosc z Peru zeby przybyla do Limy z 4 Suyos – Chinchaysuyo, Contisuyo, Collasuyo i Antisuyo. Chcial w ten sposob nawiazac do impereium Inkow, ktore podzielone bylo wlasnie na 4 suye. W Limie zgromadzily sie rzeczywiscie tlumy, marsz nazwano La Marcha de los Quatro Suyos. Wyslani przez rzad prowokatorzy zaatakowali i podpalili Centralny Bank Rezerw. Zgineli ludzie. Cala wina za to zrzucona zostala na Toledo i jego marsz.
Dzieki temu fortelowi Fujimori jeszcze na krotko zdolal utrzymac sie u wladzy. Ale juz wkrotce potem wyszly tasmy, dowodzace tego ze jego prawa reka -Vladimiro Montesino zamieszany byl w wiele korupcyjnych afer.
W wyborach 2000 w szranki staneli miedzy innymi – Toledo, Alan Garcia i Lourdes Flores. Alan Garcia byl mlodym, przystojnym mowca, ktory w drugiej polowie lat 80 doprowadzil kraj do ruiny. Flores to kobieta z klasy wyzszej, przedstawicielka partii ultraprawicowej. Zostala ona zdyskwalifikowana przez duza czesc wyborcow po tym jak jej ojciec w pogardliwy sposob nazwal Toledo ¨cholo¨. Ludzie nie poczuli sie z tym dobrze ze jakis arystokrata opluwa Indianina. Coz i w koncu Indianin wygral.

Obecnie przeciwko Toledo lezy w sadzie wiele pozwow, zwiazanych miedzy innymi z zamieszaniem w korupcje. Nie moze zreszta kandydowac po raz drugi (musialby odczekac 5 lat). Jego kandydatem jest Velaunde z tej samej co on partii – Peru Possible.

W tegorocznych wyborach kandyduje znowu Alan Garcia, ktorego jednym z czolowych hasel jest to, ze czlowiek uczy sie na bledach… Coz, troche to zalosne, ale … dziala… Garcia ma okolo 15 % poparcia, a jak popatrzysz na to co mowia mury w Peru, masz wrazenie ze jest to najpewniejszy kandydat. Napisy ALAN widac na kazdym rogu, umieszczane w otoczeniu socjalistycznych sloganow w stylu : ¨Chleba i wolnosci!¨ Jego sila polega tez, albo raczej przede wszystkim na tym ze wspiera go najwieksza w kraju partia – APRA(Alianza Popular Revolutionar Americana).
W szranki staje takze ponownie Flores, i jest to kandydatka naszego Daniela. Tym razem nie dopuszcza juz ojca do glosu w kampanii... W sondazach jest na drugiej pozycji z ok 25% poparciem. Jej zwolennicy maja nadzieje, ze ludzi do glosowania na kobiete zacheci zwyciestwo plci pieknej w Chile.
Na pierwszym miejscu z 28% znajduje sie emerytowany wojskowy. Komendant Ollanta Humala. On swego czasu rowniez staral sie obalic Fujimoriego, zabil przy tym paru policjantow. W rezultacie jednak zdestabilizowal tylko sytuacje w kraju, po czym… uciekl. Cieszy sie on poparciem szczegolnie na Poludniu, w regionie Arequipy. Ludzie, ktorzy na niego glosuja sa spragnieni twardych rzadow w panstwie. Jest to czas, kiedy w regionie sierry, w niektorych jej czesciach reaktywuja sie grupki terrorystyczne. Humala chce wprowadzic kare smierci dla mordercow i handlarzy narkotykow.
Daniel najbardziej obawia sie wlasnie jego zwyciestwa. Humala ma bowiem bardzo duze poparcie Chaveza, ktory jest na etapie budowania w Wenezueli socjalistycznej dyktaturki. Za wsparciem wenezuelskiego brata, przyszloby i pewnie pare cieplych slow od towarzysza Fidela. I w ten sposob tworzy sie w Ameryce Lacinskiej pewien magiczny krag: Kuba, Wenezuela, Boliwia (ostatnie zwyciestwo Indianina Evo Moralesa), Peru… Plus mrugajaca do nich zalotnie okiem Brazylia. Bialko tego oka ma bowiem odcien rozowy…
Fujimori wrocil z Japonii, zeby kandydowac, ale zostal przechwycony w Chile i aresztowany trzy miesiace temu. Bedzie odpowiadal przed sadem za dwie masakry, korupcje i multum innych rzeczy. Po latach nieudanych prob wyciagniecia go z Japonii, w koncu gora sama przyszla do Mahometa…

Bedzie ciekawie. Zobaczymy.

Zanim zniszczyl je Inki but…


Nasz kochany host na szczescie ma akurat wakacje, poswieca wiec nam 100% swojego czasu. Przez to mozemy duzo lepiej poznac miasto i jego okolice. Najpierw jedziemy do Huanchaco – nadmorskiej milej miesciny, gdzie rybacy nadal wyplywaja w morze tradycyjnymi lodeczkami nazywanymi caballitos de Totora. Turysci przyjezdzaja tu specjalnie po to zeby zobaczyc te czulna w ksztalcie czubiastego buta, a takze po to zeby wskoczyc do morza. Skok do morza¨ to sformulowanie umowne – pod ktorym kryje sie przeprawa przez kamienie i algi, zeby troche sie zamoczyc w lodowatej wodzie. Marcin decyduje sie ¨wskoczyc do morza¨. Ja – nie. Pozniej jemy ceviche po 3 sole – jest to potrawa z pokrojonych kawalkow ryby i kalmarow z cebula i algami, podawana ze slodkimi ziemniakami, juka i prazonymi w dziwny sposob ziarnami kukurydzy. Ostre i bardzo dobre. Ogladamy tradycyjne wyroby rzemieslnicze, Marcin kupuje reprodukcje figurki z kregu kultury Chan Chan.
No i w koncu odwiedzamy ruiny Chan Chan. Daniel oprowadza nas jak najprawdziwszy przewodnik. Prawie nie ma turystow, mozna wlazic na olbrzymie gory z piasku i kamieni – pozostalosci pradawnych palacow. Krajobraz iscie ksiezycowy. Chan Chan tak samo jak Moche to kultury ktore istnialy tutaj jeszcze przed Inkami, az do momentu kiedy ci wielcy poludniowoamerykanscy imperatorzy przyszli i zniszczyli te dwie miejscowe potegi. Jeden z palacow Chan Chan jest odrestaurowany. Na murach pieknie odnowiono wizerunki nutrii wodnych i pelikanow. Mieszkancy palacow wykopywali w ziemi glebokie doly, zeby dostac sie do slodkiej wody. Niesamowity to widok, nagle w samym srodku piaskowej budowli zobaczyc oaze pelna wody, zieleni i ptakow! W glebi palacu znajduje sie monumentalny grob imperatora, jego 40 konkubin, wojska i innych waznych osob. Byl to zwyczaj – kiedy ginal imperator zabijano rowniez tych wszystkich ktorzy potrzebni mu byli za zycia, zeby mogli sluzyc mu dalej na tamtym swiecie. Po czym zamykano palac.
Opuszczamy ruiny. Slonce pali zywym zarem, a z oddali slychac szum morza. Z Ksiezyca wracamy na Ziemie, czyli do Trujillo. I zwiedzamy to naprawde ladne miasto.
Nastepnego dnia jedziemy do piramid Slonca i Ksiezyca, reprezentujacych kulture Moche. Tutaj w cenie biletu dostajemy prawdziwego przewodnika, chociaz Daniel caly czas nam towarzyszy i wtraca co chwile swoje trzy grosze. Moche stosowali technike zupelnie odmienna od Chan Chan. Kazdy nastepny imperator dobudowywal kolejny poziom piramidy. Przez to powstaly – wielkie, mocne, monumentalne! Kolejna roznica jest taka ze do malowania na scianach uzywali kolorow.
Daniel mowi ze super to zaplanowalismy ze przed odwiedzeniem Machu Picchu mozemy zobaczyc slady kultur preinkijskich. Oczywiscie wcale niczego takiego nie planowalismy, ale w gruncie rzeczy bardzo fajnie wyszlo.
Dziwne ze te znajdujace sie nieopodal Trujillo ruiny nie ciesza sie zbyt duza popularnoscia wsrod turystow. To naprawde warte odwiedzenia miejsca. Przybysze z calego swiata przyjezdzaja do Peru tylko po to zeby zobaczyc imperium Inkow, ktorych buty zniszczyly potege Chan Chan i Moche.

Daniel Oyola. Skarb znaleziony w Trujillo


Zeby dotrzec do Trujillo musimy pokonac tereny pustynne. 6 godzin jazdy, a za oknem – piach i miasta- koszmarki. No i mury – wysokie, olbrzymie, ciagnace sie niczym pustynne weze. Na murach – wyborcze hasla – ¨Chleba i wolnosci. Alan na prezydenta¨, ¨Apra zawsze z ludem¨, ¨Fujimori 2006¨. Fujimori?? To on znowu kandyduje – dziwimy sie.
Na dworcu w Trujillo czeka na nas Daniel Oyola – kolejny nasz host, ale jak sie wkrotce okaze bedzie to duzo duzo wiecej niz tylko kolejny gosc z hospitality… Prowadzi nas do bloku gdzie mieszkaja studenci. Lokuje nas w swoim mieszkanku, sam przeniosl sie na ten czas do znajdujacego sie w tym samym korytarzu lokum swojego brata, ktory akurat wyjechal. Idziemy razem na kolacje. Daniel zamawia miejscowa potrawe – watrobki z drobiu w sosie czosnkowym plus juka. Do tego smaczne piwo Pilsner Trujillo. Jemy i sluchamy, bo Daniel to osoba ktorej naprawde warto posluchac. Skonczyl biologie w Limie, na slynnym uniwersytecie San Marcos. Warto przeczytac ¨Rozmowe w katedrze¨ Mario Vargas Llosy zeby poznac atmoswere panujaca na tej uczelni, co prawda w latach 60-70, ale od tamtej pory pewne rzeczy na pewno pozostaly niezmienne. San Marcos byl zawsze uniwersytetem, gdzie studiowali ci zdolni i niepokorni – stad zawsze pochodzila pierwsza iskra wzniecajaca bunty i powstania – czasem te chwalebne – jak to bylo w przypadku walki o niepodleglosc, a czasem te najbardziej haniebne – stad rekrutowala sie duza czesc Swietlistego Szlaku – Sendero Luminoso i Movimiento Revolutionario Tupac Amaru . Daniel studiowal tam wlasnie w czasie kiedy peruwianskie ruchy terrorystyczne przezywaly swoj renesans. Wybuchy i trupy na ulicach byly wiec dla niego elementem codziennego zycia. Znikniecia na uniwersytecie rowniez. Ofensywa antyterrorystyczna ruszyla z calym impetem za czasow rzadow Fujimoriego. Wtedy tez zaczelo znikac sporo studentow. Daniel mowi nam, ze generalnie doskonale ¨wiedzialo sie¨ kto ma z Sendero Luminoso albo z MRTA cos wspolnego i to te osoby wlasnie znikaly. I jest zdania ze czasem to jedyne wlasciwe rozwiazanie, kiedy otaczja cie bomby i nigdy nie wiesz czy zywy wrocisz do domu. ¨Peru wiele zawdzecza Fujimoriemu¨ ‘ mowi Daniel.
Obecnie studiuje w Trujillo medycyne w uczelni prywatnej. Jest to cholernie drogie, a on za wiele pieniedzy nie ma. Mowi, ze ludzie ktorzy studiuja prywatnie to zupelnie inny swiat – swiat ludzi bogatych, ktorzy na wakacje wyjezdzaja do Miami albo Europy. Zeby zetknac sie z bieda i poprostu poznac normalne zycie najlepiej wlasnie postudiowac na San Marcos.
Daniel robi na nas wrazenie niesamowite. Jest tak dobry, inteligentny i do tego posiada olbrzymia wiedze z tysiaca roznych dziedzin.

Deja vu z Ameryki Srodkowej???


Nastepnego dnia ruszamy juz w strone Peru. Znowu okropnym autobusem - za 8 dolcow - w ktorym tuz przed granica mamy wrazenie ze kipniemy z duchoty i goraca. W sumie az 8 godzin!!! Odleglosci poludniowoamerykanskie daja nam sie mocno we znaki… Sluzba graniczna przeglada swoje opasle zeszyty zeby w koncu dojsc do radosnego dla nas wniosku ze POLACY JEDNAK WIZY NIE POTRZEBUJA! Coz za odkrycie… My wiedzielismy to juz od jakiegos roku :-)
Wjezdzamy do najpiekniejszego ponoc kraju na naszym szlaku i co widzimy…? Pustynie i smieci. Na pustyni co jakis czas pojawiaja sie sklecone zniewiadomoczego nedzniutkie domki. Okno mamy otwarte wiec czujemy rowniez zapach tego owianego podrozniczymi legendami kraju. Zdegustowany nieco Marcin okresla to w trzech slowach – ¨smrod, brod i ubostwo!¨
Po kilku godzinach wjezdzamy do miejsca naszego przeznaczenia – do Piury. Jest 15 stycznia – dzis moj drogi brat konczy 34 lata. Wszyscy Peruwianczycy musza wiec wziac na to poprawke i wybaczyc mu te dosyc mocne slowa traktujace o ich ojczyznie… Z obrzydzeniem wygladajac przez okno oznajmia mi bowiem - ¨I wtym syfie mam spedzic swoje urodziny???!!! Brzydote tego miejsca moge porownac chyba tylko z Tegucigalpa!¨ (w tym miejscu o wyrozumialosc prosze rowniez mieszkancow Hondurasu).
Tak naprawde mamy wrazenie jakbysmy powrocili nagle do Ameryki Centralnej. Ekwador to zupelnie inny swiat, ktory zostal juz daleko, daleko za nami. Nie jestesmy w stanie zrozumiec tego, ze podobno w Peru PKB na glowe jest wieksze… Te dwa kraje roznia sie na pierwszy rzut oka niczym niebo i ziemia. Tutaj roztacza sie przed nami znajomy skadinad krajobraz – niskie, bylekakie domy, ulice, ktorych kazdy metr kwadratowy wypelniony jest halasem, brudem i ludzmi… Jeden kolo drugiego pomykaja rozwrzeszczane autobusiki, niczym roje pszczol przemieszczaja sie zolte taksowki, przecinane od czasu do czasu przez zwinne wazki - taksoweczki motocyklowe. Jedna z takich wazek lapiemy wlasnie, zeby nas zawiozla do hotelu. Mototaxi stanie sie odtad naszym ulubionym srodkiem transportu, jest bowiem bajecznie tania! Za nas dwoje placimy 1,5 sola, co sie rowna 1,5 zlotego. Zaraz potem czeka nas kolejna mila niespodzianka – pokoj w hotelu dostajemy za15 zlotych!! I to nie zaden syf, tylko calkiem spory pokoj. Moze Peru jednak nie jest takie zle…
Wychodzimy na miasto i z trudem odnajdujemy w tym miescie cos interesujacego. Piura to najstarsze kolonialne miasto w Peru – pierwsze ufundowane przez Pizarro. Pomnik fundatora stoi obecnie w nieciekawym parczku nieopodal czegos co przewodnik Lonely Planet nieco na wyrost nazywa rzeka… Dobrze ze postacie z pomnikow nie czuja otaczajacego ich smrodu…
Przy glownej ulicy znajdujemy calkiem mily bar, gdzie mozemy litrowym pysznym piwem wypic zdrowie mojego brata! Centrum Piury noca wyglada nawet ladnie.