środa, lutego 15, 2006

Coz. Boliwia.


Przekraczamy w koncu granice peruwiansko - boliwianska. Jeszcze jak bylam w Polsce i patrzylam na mape Ameryki Lacinskiej, mysl o przekroczeniu wlasnie tej granicy, gdzies wysoko w gorach nad legendarnym jeziorem Titicaca podniecala mnie najbardziej.
Wyobrazenia najczesciej przerastaja niestety rzeczywisctosc. Ta okolica z pogranicza dwoch krajow ma istotnie w sobie cos niesamowitego, ale sam moment przekroczenia granicy nie rozni sie za bardzo od wczesniejszych przekroczen. No moze z jednym wyjatkiem... spokoj. Nikt tu nie krzyczy, nie pogania, nie ma oblegajacym cie niczym roj owadow cinkciarzy czy autobusowych naciagaczy. Ktos tam z oddali szepcze, ze wymienia peso na boliviano, ze smiertelnym spokojem ustawia sie przy boliwianskim urzedzie migracyjnym combi, ktorego kierowca i tak wie, ze wszyscy jadacy w strone Copacabany predzej czy pozniej beda musieli do niego wsiasc.
Dojezdzamy do Copacabany - jednego z najbardziej turystycznych miast w calej Boliwi. jest ciemno, cicho. To miejsce sprawia wrazenie zupelnie wymarlego. znajdujemy w oka mgnieniu hotel za 10 bolivianos od osoby (okolo 4 zlote) i wychodzimy cos zjesc. Poniewaz jest tu dosyc tanio pierwszy raz od niepamietnych czasow decydujemy sie zjesc w knajpie turystycznej. Pizza smakuje pysznie.
Idziemy na piwo. Knajpy sa tu przytulne, z fajna muzyka i klimatem, ale prawie wogole nie ma w nich ludzi.
I tak wita nas nowy kraj. Znowu wszystkiego trzeba sie uczyc od nowa (ceny, ludzie, zwyczaje...). Marcin pisze podsumowanie Peru, ja napisze wiec tylko ze minelo zaledwie pare godzin ale juz baaardzo tesknie za tym krajem. Po prostu zakochalam sie w Peru i tyle.
No ale coz, przed nami Boliwia.

Brak komentarzy: