niedziela, lutego 26, 2006
Jak zmieniaja sie kolory wody? Zycie w boliwijskiej selvie
Mieszkancy Soraydy machaja nam z brzegu a my w naszym czulenku plyniemy dalej. Jest 7 rano mozemy wiec spokojnie rozlozyc sie na pokladzie i rozkoszowac przyjemnym powiewiem wiatru. Jest to jednak niesamowite jak szybko tutaj zmienia sie pogoda. Najpierw lustro wody jest prawie nieruchome, odbija sie w nim poranne slonce i galezie monumentalnych drzew, jedyny jego ruch powodujemy my. Jednak juz zaledwie w kilkanascie minut pozniej zbieraja sie chmury i razem z niebem burzy sie rowniez woda. Zamienia sie w bulgoczaca groznie brazowa zupe. Zaczyna lac.
Jestesmy wiec swiadkami prawdziwego tropikalnego deszczu. Ktos leje tam z gory cale wiadra wody prosto na nasze glowy. Robi sie chlodno az mialbys ochote wskoczyc do cieplutkiej zupki Beni. Tyle ze tam juz powitaliby cie cieplo anakonda i inni jej mieszkancy...
Nie wskakujemy wiec tylko kulimy sie pokornie w naszych kurtkach i plyniemy dalej. Wkrotce niebo sie zmienia i przestaje padac. Odwiedzamy po drodze malutka comunidad - wlasciwie mieszkaja tu 2 rodziny . Ziemia jest tutaj tak wilgotna, ze doslownie zapadasz sie po kolana w blocie. Ostatnie ulewy byly tragiczne w skutkach dla wielu mieszkancow tej czesci selwy. Pozmywalo im domy, zniszczylo gospodarstwa. Czesto ludzie musieli zwijac sie i szukac sobie nowego miejsca do zycia, budowac wszystko od nowa. W boliwijskiej dzungli jest to o tyle latwe, ze ziemi nie trzeba tutaj kupowac. Wybierasz sobie poprostu miejsce, gdzie chcesz zamieszkac, wycinasz drzewa, z tychrze drzew budujesz sobie dom, zagrode dla zwierzat. Do zycia tez za wiele nie potrzeba. Pozywienie czeka tylko zeby je upolowac i przyrzadzic - czeka w lesie, czeka w rzece. Jest to taka sfera gdzie mozesz praktycznie byc samowystarczalny, istnienia panstwa prawie tu nie zauwazasz. Marcin powie pozniej mieszkancom Carmen: ¨Wy to jestescie naprawde wolni. W wasze zycie nie ingeruje panstwo. Nie ma tu policji. Sami sobie ustalacie prawa.¨ Szef comunidad odpowie mu wtedy z usmiechem na ustach: ¨Masz racje jestesmy wolni. A prawo wyznacza tu karabin¨.
Sa wolni, to prawda, ale wielu z nich przeklinalo i bedzie jeszcze wiele razy w zyciu przeklinac ta wolnosc. W zadnej bowiem z comunidad nie ma na przyklad lekarza. Jak zachorujesz musisz radzic sobie sam, najczesciej metodami naturalnymi. Jesli zachorujesz ciezko, dopadnie ciebie zolta febra albo inna cholera mozesz juz tylko wsiasc w lodke i wpatrujac sie w brazowe lustro Beni, modlic sie zebys zdazyl na czas doplynac do oddalonych o kilka dni drogi Rurre albo Riberalty, gdzie znajduje sie szpital.
Ludzie sa tutaj jednak zazwyczaj pogodni, mili, spokojni. Jacys tacy wyciszeni. Zyja bardzo prosto, w zgodzie z natura i chyba w wiekszosci przypadkow szczesliwie. Wlasciwie takie spolecznosci w duzej mierze pokazuja jak do niewielu rzeczy potrzebne jest panstwo. Ustanowili sobie swoj wlasny porzadek, bez zadnych glupich przepisow narzuconych z gory. Dzieci chodza do szkoly, w wieku kilkunastulat biora slub i zakladaja rodzine, rodza swoje dzieci, ktore wychowuja najlepiej jak potrafia. Na marginesie warto dodac, ze te dzieci sa czesto duzo madrzejsze niz nasze europejskie rozwydrzone bachory, ktorym w zyciu nie brakuje niczego. Zwierzeta pasa sie w ogrodku. Owoce rosna na drzewach. Mezczyzni ruszaja na polowanie. Czasem jada do Rurre albo innych miejscowosci w interesach. I wszystko jakos funcjonuje.
Pod wieczor, juz po ciemku doplywamy do naszego miejsca przeznaczenia Carmen, gdzie pozostaniemy do momenmtu az nie przyplynie nastepna lodka, ktora zabierze nas z powrotem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz