środa, lutego 01, 2006

Wycieczka do Kanionu del Colca, czyli kondor ktorego nie bylo


Zaplanowalismy sobie 2 dniowa wycieczke do najglebszego kanionu na swiecie. Chcielismy zrobic maly, okolo 11 godzinny trekking w malowniczej krainie Colca, ale przez nasza durnote przegapilismy poranny autobus do miasta, z ktorego mielismy wyruszyc - Copacabandy, nastepny byl dopiero o 11.45. A jedzie sie tam okolo 6 godzin. Wsciekli na siebie zmuszeni bylismy zmienic nieco plany.
Dojechalismy do miejscowosci Pinchollo nad samym kanionem, skad zamierzalismy sie przespacerowac nastepnego dnia do punktu widokowego Cruz del Kondor.
Pinchollo to wioska mroczna i opustoszala niczym w jakims filmie grozy. Wokol sklepu zataczaja sie pijani Indianie, dzieci na ulicy niemrawo bawia sie pilka. Znajdujemy pokoj za 7 zlotych od lebka w typowym miejscowym domostwie. Nie ma nawet lazienki, a w nocy zakladam kurtke i czapke bo jest dosyc zimno. Nie ma zadnej knajpy, na naszym drewnianym stoliczku rozkladamy zakupiona w sklepie puszke z ryba i chleb. Jest fajnie. Takiego klimatu nie odnalezlibysmy w zadnym podrozniczym schronisku na swiecie. 20 minut drogi od naszego domku rozciaga sie kanion. Przepiekne osniezone szczyty gor. Laka pelna kwiatow, kaktusow i skal. Poprostu przepieknie. Chcesz poznac kanion i prawdziwa gorska indianska wioske wysiadz w mrocznym Pinchollo.
Wstajemy o 5 rano, czekamy az przestanie padac i ruszamy w strone Cruz del Kondor. Droga jest przepiekna. Maszerujemy ponad dwie godziny sciezka tuz przy kanionie. Widoki sa cudne. Cisza i my. Mijajacy nas czasem Indianie, pasace sie osly.
Dochodzuimy do pierwszego punktu widokowego tuz przed Cruz del Condor. Tu zatrzymuje nas straznik i karze zaplacic po 7 dolcow. Po niedlugich pertraktacjach dajemy mu w koncu 15 soli i puszcza nas wolno, tyle ze bez biletu i do Cruz del Condor dojsc nie mozemy bo czekaja tam straznicy ktorzy wlasciwa oplate z pewnoscia wyegzekwuja. Ale widok stamtad podobno taki sam, a jak chwilke zaczekamy to przyleca kondory. Tak napewno przyleca, zawsze zjawiaja sie o 9ej - mowi nam z usmiechem mily pan straznik, a my wierzac w jego slowa zasiadamy na murku, czekajac az pojawia sie skrzydlaci mieszkancy kanionu.
9.15 i nic. 9.30 i jak kondorow nie bylo tak nie ma. Z poczatku tlumaczymy sobie to zwyczajnym spoznialstwem latynoamerykaskim. Ranek jest chlodny moze kondor zaszyl sie gdzies w skale i nie chce mu sie wychodzic. Marcin zdradza mi w koncu, ze rozmawial wczoraj z kondorem przez telefon i ten powiedzial mu ze dosyc maja robienia z ich zycia spektaklu i na zlosc wszystkim glupim turystom lataja sobie gdzie indziej. Moze pojawia sie znowu jak park odpali im cos z tych pobieranych od turystow wysokich oplat. W koncu przylatuje jeden. Siada przy nas. Mowi czesc. Jestem tu przylecialem by z wami pogadac. Jesli chcecie mozecie mnie nawet poglaskac. Tylko Wam sie pokaze a nie tym ze wzgorza za 7 dolcow.
- niestety to tylko jedna z naszych wizji.

Coz jest nam smutno, w koncu kondora nigdy w zyciu nie zobaczylismy, no i kanion bez niego wyglada jakos pusto... ale rozumiemy ptasie dylematy, i coz... moze innym razem.
Autobusem zlapanym na drodze wracamy do Arequipy.

Brak komentarzy: