wtorek, lutego 28, 2006
O ludziach leniwych i glupich
Po Soraydzie troche sie balismy ze na Carmen spotka nas to samo, czyli chmara nieodstepujacych nas na krok dzieciakow, podazajacych za nami nawet do toalety, a wiec pare dni w komunie z totalnym brakiem prywatnosci (no przy dobrych wiatrach z paroma samotnymi godzinami w namiocie :). Spotkala nas jednak niespodzianka. Do Carmen doplywalismy prawie o zmroku i... nikt tu na nas nie czekal. Zadnych dzieci, nikogo, zupelny brak zainteresowania. Zreszta moze tez wynikalo to z tego, ze wiekszosc wioski w ogole nie zauwazyla naszego przybycia. Carmen to comunidad dluga i rozstrzelona wzdluz wybrzeza.
Rozbilismy wiec namiot w zupelnym spokoju. Okazalo sie ze mamy farta bo tuz pod naszym nosem znajdowal sie sklep. Sklep tzn. pare desek skleconych w daszek, prowadzony przez kobiete i jej kilkunastoletnia corke. Towary co jakis czas dowozil im maz. Zapytalismy sie o mozliwosc zjedzenia kolacji. Kobieta krecac troche nosem ze pozno podala nam w koncu po 7 bolivianos dwie pyszne porcje ryby z ryzem i slodkimi bananami. Nasze produkty zakupione w Rurre wlasnie sie konczyly bylismy wiec niesamowicie szczesliwi ze rozbilismy nasz namiot w tak strategicznym miejscu!
Niestety wkrotce przyjdzie nam sie rozczarowac. Rozczarowac, zszokowac, zniesmaczyc... i nie wiem co jeszcze. Kobieta i jej corka okazaly sie bowiem jednymi z najbardziej durnych i leniwych osob jakie spotkalismy na naszej drodze. Taka okazaja ze dwojka turystow rozbija sie pod ich sklepem i chce zamawiac 2 posilki dziennie zdarza sie pewnie tutaj raz na tysiac lat. Wydawaloby sie wiec ze dla kobiety jestesmy niczym wygrany los na loterii. Tymczasem... postrzegala ona nas raczej w kategoriach upierdliwej zmory, ktora pojawila sie i zakloca blogi spokoj zycia. Kobieta i jej grubawa latorosl cale dnie przesiadywaly na krzesle albo w hamaku i kiedy tylko sie zjawialismy z prosba o podanie nam czegos do jedzenia zaczynaly wymyslac najrozniejsze wymowki. A to, ze ryba sie skonczyla i trzeba by zabic kure, a to ze nie maja czasu bo przyjezdza kuzyn (bzdura, kuzyna na oczy nie widzielismy), az na tak durnych wykretach konczac, ze akurat musza udac sie do radia zeby nadac wiadomosc. Z dnia na dzien bylo coraz gorzej.
Teraz, kiedy juz dawno odplynelismy z Carmen kobieta pewnie siedzi rozlozona w hamaku pograzna w blogim nierobstwie i uzala sie nad swoim ciezkim zyciem. Bo taaaka bieda, Panie...
Jeszcze tego samego wieczoru, tuz po przyplynieciu i zjedzeniu kolacji udalismy sie do centrum wioski w poszukiwaniu Kanadyjczykow. Przyplynela bowiem do Carmen jakas grupa naukowcow, ktora w najblizszych dniach miela ruszyc w strone Rurre. Chcielismy wiec sie dowiedziec o mozliwosc zabrania sie z nimi. Okazalo sie to niemozliwe, bo wyplywali oni juz dnia nastepnego z rana, a wiec dla nas za wczesnie. Nie o tym, jednak chce pisac. Najciekawsze z tego wszystkiego bylo zebranie jakie zorganizowaly wladze wioski w domu kongresu w celu zaprezentowania Ludowi przybylych naukowcow i ich projektu. Kanadyjczycy byli inzynierami specjalizujacymi sie w technologii drewna. Mieli podzielic sie z comunidad swoimi doswiadczeniami dotyczacymi uprawy kakao. Kakao - wydawaloby sie sprawa prosta, tymczasem nie...
Jest to niesamowite jak na roznych szerokosciach geograficznych, na oddalonych od siebie o tysiace kilometrow krancach swiata ludzie powtarzaja te same idiotyczne wzorce zachowan. Znajdowalismy sie samym srodku dzungli boliwijskiej, a naszym oczom ukazalo sie zebranie niczym zywcem wyjete z najglebszego PRLu, gdzie paru sztywnych towarzyszy pod nosem wymrukuje metne zalozenia swojego wielkiego projektu, a nic nie rozumiejaca z tego publika klaszcze, cichaczem ziewajac w rekaw i zastanawiajac sie jakby tu po angielsku stad prysnac. Bylo to naprawde straszne. Jeszcze do tego kazde wystapienie przerywane bylo, bo tlumacz musial przekladac wszystko dla czesci kanadyjskiej delegacji z hiszpanskiego na francuski. No poprostu zenada. Podobnie jak wieksza czesc wioski po pol godzinie niepostrzezenie sie stamtad zmylismy pozostawiajac kanadyjskich towarzyszy samych sobie razem z ich kakao i mowa-trawa. Ciekawe za czyje pieniadze spedzaja sobie fajne wakacje w boliwijskiej dzungli.
I to by bylo na tyle jesli chodzi o przypowiesci o ludziach leniwych i glupich. W Carmen spotkalo nas rowniez duzo rzeczy milych i fajnych. O czym za chwile.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz