wtorek, lutego 28, 2006
3 dni na statku
A wiec w koncu ruszylismy. Teraz plyniemy pod prad, wiec podroz ma zajac nam nie 2 ale 3 dni. Nasi rzeczni marynarze nie sa zadowoleni z ilosci zaladowanego przez nich drewna, bedziemy sie wiec zatrzymywac jeszcze po drodze w celu nabycia dodatkowej ilosci tego cennego produktu tropikalnego lasu. Dzieki temu zatrzymujemy sie dosc czesto i mamy mozliwosc poznania kolelnych spolecznosci zyjacych w selwie. Widzimy tez jaka ciezka praca jest wynoszenie drewna z dzungli w porze deszczowej. Pracownicy zanurzali sie prawie po pas w blocie. Moja biedna siostrzyczka niestety tez musiala tego doswiadczyc, gdy przymuszona potrzeba fizjologiczna ruszyla za tragarzami w glab selwy w poszukiwaniu toalety.
Ku memu zdziwieniu nasi marynarze po wykonaniu ciezkiej pracy wskakiwali do wody w celu obmycia sie. Do wody rzeki, ktora kryla w sobie piranie, anakondy i krokodyle. Tacy odwazni, czy moze wiedzeli, ze stworzenia te nie zbliza sie do statku pelnego ludzi. Statek wypelnia sie drewnem. W ten sposob powstaje tez podloze do naszego poslania, zawieszamy moskitiere, ukladamy materace i spiwory, i w ten sposob powstaje nasz przytulny koncik, ktory bedzie naszym schronieniem na najblizsze 2 noce.
Boliwia to kraj lisci koki. I tutaj koke sie uprawia, tutaj tez koke sie zuje. Zuje calymy dniami. Po co?? A po to by nie byc sennym, by ugasic pragnienie, by usmiezyc bol. "Jak dlugo bedzimy plynac dzisiaj?" pytam sie Dawida, sternika na naszym statku. "Tak dlugo az koka nie pozwoli mi zasnoc bracie" - odpowiada mi ten 23 letni marynarz. Jednak okazuje sie ze nie tylko lisc koki pomaga im i dodaje sil. Pojawia sie tez chemia. Tajemniczy bialy proszek, ktory wzmacnia pomoc dzialania lisci koki. I rzeczywiscie. Robi sie ciemno a my wciaz plyniemy. Obserwujemy cudowny zachod slonca i zmeczenie kolo 9 zwala nas z nog. Ale koka wciaz dziala. I nasz sternik pracuje. Statek wciaz mknie dalej na poludnie. Gdzies pewnie kolo 23 konczy sie chyba dzialanie cudownego srodka. Stajemy. Caly statek pogroza sie we snie.
Kolejne dwa dni uplywaja nam na betroskim wylegiwaniu na pokladzie, spozywaniu dosc kiepskich ale pozywnych posilkow murzynskiej kucharki i czytaniu. Walczac z pradem posuwamy sie do przodu i docieramy w koncu szczesliwie do Rurre. Zegnamy sie z zalaga i powracamy na lad.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz