niedziela, lutego 12, 2006

W 8 godzin na koniec swiata




Od pary w Limie dostalismy wskazowki zeby isc na Machu Picchu trasa pociagu w nocy. Pozniej jednak dowiedzielismy sie ze mozna to spokojnie zrobic w dzien, robi to wiele osob. Coz, wiele... Kiedy spytalismy sie przewodnika po Inca Trail, naszego znajomego w Cusco czy duzo ludzi sie na to decyduje, z usmiechem na ustach odpowiedzial: ¨Idzie sporo Argentinos sin dinero (Argentynczykow bez pieniedzy).¨
Kiedy rano przy wsiadaniu do combi jadacego na kilometr 82, skad mielismy zaczac nasza wedrowke zobaczylismy jeszcze jednego podobnego do nas, ktory przedstawil sie po chwili jako Juan Martin z Argentyny, myslelismy ze pekniemy ze smiechu. Byl to najprawdziwszy Argentino sin dinero :). Mial dredy, wyciagnieta zielono bluzke, pare korali i wisiorkow na szyji (jak sie pozniej okazalo wlasnie produkcja tego typu bizuterii sie zajmuje), w reku tykiewke z mate. Juan mial stac sie nieodlacznym
elementem naszej wyprawy do jednego z najwazniejszych miejsc w calej tej podrozy.
Po 45 minutach dojechalismy na kilometr 82, miesci sie tam mala wioska. Stad rozpoczyna sie rowniez 3-4 dniowy Inca Trail, za ktory normalnie placi sie grube pieniadze (od paru lat bowiem samodzielny trekking jest zabroniony, trzeba isc z agencja i z przewodnikiem, ceny oscyluja w granicach 200- 300 dolcow) w lutym jest on jednak zamkniety ze wzgledu na zla pogode i reparacje na trasie. My jednak podazamy w strone Inca Trail aternatywnego, czyli w kierunku ciagnacej sie gdzies w nieznane linii
kolejowej. Po kilku sekundach oblegaja nas dzieciaki z Puebla. ¨Tamtedy nie przejdziecie, stoi policjant i nikogo nie puszcza, to zabronione. My wam wskazemy inna droge, zebyscie mogli obejsc kontrole¨. Slyszelismy o tym, ze trzeba dac policjantowi w lape, nie powinno wyjsc to wiecej niz zaplata dzieciakom - przewodnikom, wiec dziekujemy im i pewnym krokiem idziemy dalej.
Najwytrwalszy z chlopcow jedzie za nami dalej na rowerze. Troche juz poddenerwowany pyta: ¨Idziecie na Machu Picchu, prawda???¨.
¨Skadze znowu, idziemy na koniec swiata bracie. Chcesz sie z nami zabrac?? Zupelnie za darmo. Zadnych pieniedzy od ciebie nie wezmiemy¨ - odpowiada Argentynczyk. Zostawiamy chlopca z nieco rozdziawiona buzia i ruszamy.
Zadnej kontroli na 82 nie ma. Na 88, gdzie znajduje sie budka straznicza rowniez. Jest niedziela, a w niedziele w Ameryce Lacinskiej bez wyjatkow wszyscy odpoczywaja. Mamy szczescie.
Po torze kolejowym wkraczamy w samo serce gor, powalajacych swoja wielkoscia. Czujesz sie taki malutki. Czasem przed nami wylania sie monumentalna gorska sciana, ze az sie przez chwile wydaje ze przejscia dalej nie ma. Jest to jednak tylko jedno z wielu zludzen, przychodzacych do glowy w tej dziwnej krainie. Po naszej lewej stronie pedzi rwaca rzeka. Kotluje sie na zolto i brazowo za kazdym razem kiedy uderza o kamienie i skaly. Kiedy sie w nia wpatrzysz az dreszcz przechodzi przez cialo.
Wpadniesz do tej rzeki i juz
na wiecznosc zamieszkasz w swietej dolinie Inkow.
Dochodzimy zgodnie do wniosku, ze jest to najpiekniejsza trasa jaka przebywamy w swoim zyciu. Szczyty gor otulone sa chmurami. Krajobrazy zmieniaja sie niesamowicie. nagle z polanek wkraczamy jakby do dzungli. Naprawde to miejsce ma w sobie cos magicznego.
Pod stopami kamienie i kamienie. Przez 28 kilometrow. Jest to dosyc meczace. Czasem mozesz na szczescie zejsc z torow, bo po jednej lub drugiej stronie wije sie cieniutka sciezka. Kiedy sie idzie kilka godzin torami przychodza czlowiekowi do glowy glupawe refleksje. Na przyklad: czy nie mogliby zrobic takich odstepow miedzy drewnianymi belkami, zeby dorosly czlowiek mogl wygodnie stawiac kroki, a nie musial stawac przed bolesnym dylematem: albo maszerowac po klojacych kamieniach albo drobic
cala trase krokiem japonczyka w kimonie. Od razu zaznaczam ze sposob na Japonczyka jest mniej praktyczny, bo poruszasz sie powoli, a poza tym istnieje wieksze ryzyko, ze staniesz twarza w twarz z pociagiem, ktory pojawia sie dosyc czesto i co gorsze czasem calkiem znienacka. Najpiekniejsze (wyryte w skalach, czasem cudownie pada przez nie swiatlo) ale i najbardziej niebezpieczne sa tunele. Jest ich kilka na trasie, na szczescie nie sa za dlugie.
Zaczyna niestety padac deszcz. Na kilometrze 94, pod daszkiem czyjegos domku (wlasciciciela akurat nie ma) robimy sobie przerwe. (cenna infrormacja dla wszystkich, ktorych w polowie drogi do Aguas Calientes zastanie noc i nie beda chcieli kontynuowac podrozy - na km 95 po lewej stronie jest mala drewniana otwarta chatka, w ktorej moznaby sie skryc). Kazdy wyjmuje to co ma, robimy sobie kanapki. Juan nalewa nam po kubku mate de coca. Na deser pociaga jeszcze pare buchow marijuany z fifki, ktora
zawsze nosi przy sobie.
Najedzeni i wypoczeci ruszamy dalej. Przestaje tez padac.
Okolo kilometru 104 robi sie ciemno. Ksiezyc jest jednak tak mocny, ze w stopniu wystarczajacym oswietla nam dalsza droge. Jestesmy juz nieco znuzeni i zmeczeni a Aguas Calientes ani widu ani slychu. Pojawia sie kolejna tablica z odlegloscia, ale w tym swietle nie jestesmy w stanie odczytac co to za kilometr, Juan z pewno mina stwierdza: ¨Tu jest napisane FALTA POCO (brakuje tylko troche)¨. Smiejemy sie i idziemy dalej.
O godzinie 20.30 dobijamy w koncu do stacji Aguas Calientes. Mamy wrazenie ze naprawde doszlismy na koniec swiata.
Ostatkiem sil znajdujemy hotel za 10 zlotych od lebka. Zasypiamy snem sprawiedliwego. Jutro Machu Picchu.

Brak komentarzy: