wtorek, lutego 28, 2006

Tygrys atakuje rzadko, czyli jak po raz pierwszy w zyciu wybralismy sie na przechadzke po najprawdziwszej dzungli!


Wstajemy raniutko i wyruszamy na poszukiwanie wody do kapieli. Tzn ja wyruszam, bo moj leniwy brat lezy jeszcze w namiocie. Przechodze od jednego kranca wioski na drugi, zeby odnalezc jedyna w Carmen pompe. Pompa jest jednak o tej porze zamknieta (??). Konczy sie wiec na tym ze myje sie woda ze zrodla naszych sasiadow (ha, ha woda ze zrodla! ladnie to brzmi. tak naprawde jest to blotnista ciecz ktora polewam sie w kiblu z widokiem na rzeke, kazdy przeplywajacy moglby mnie zobaczyc. na szczescie nikt akurat nie przeplywa). Niestety z woda w Carmen byl problem.
Rafael (el flaco) zorganizowal nam fantastyczna wycieczke do dzungli. Podplynal pod nas swoja lodka i ruszylismy! Ku przygodzie :). Po parunastu minutach zatrzymalismy sie przy blotnistym brzegu. Rafael wyjal maczete i bron palna. Ta druga, ku memu zaniepokojeniu dal mojemu bynajmniej nienajbardziej doswiadczonemu w strzelaniu bratu. Ze wzgledu na bloto musielismy zdjac buty.
Zaczelo sie przyjemnie, el flaco zerwal z drzewa zolty owoc kakao, rozlupal go na pol i dal nam do sprobowania slodkie biale pestki. Wogole pod tym wzgledem to fantastyczny z niego przewodnik. Potrafi opowiedziec cos ciekawego o kazdej roslinie, kazdym drzewie, ktore ma trujaca zylice, w ktorego korze zyja mocno gryzace mrowki, a ktore najlepiej sluzy za drewno.
Wraz z zaglebianiem sie w selve poznalismy co tak naprawde znaczy ¨komar¨. Mhm. Co znacza setki, tysiace komarow, bzyczacych ze wszystkich stron glowy i gryzacych gdzie popadnie. Przezornie wczesniej spryskalismy sie OFFem, i nie wiem co by bylo gdybysmy tego nie zrobili... Zreszta kiedy po dzis dzien (a minelo juz troche czasu) spogladam na swoje rece i nogi mam pewne watpliwosci co do skutecznosci dzialania tego srodka... Zaczelo sie na blocie, a skonczylo na brodzeniu po pas w wodzie. Gdyby nie to, ze szlismy z Rafaelem, sami za Chiny bysmy do tej wody nie wlezli. Szczegolnie po przeczytaniu ¨Gringo wsrod dzikich plemion¨, gdzie Cejrowski opisuje wszystkie rodzaje zyjatek jakie mozesz spotkac w takiej wodzie, z krwiozerczym, wpelzajacym do moczowodow malutkium sumikiem na czele. Ale coz, wlezlismy.
Na pytanie Marcina, czy nie ma tu wezy albo czegos Rafael ze spokojem na twarzy odpowiada ¨No sa, a na co dalem ci bron?¨. Zeby juz calkowicie nas uspokoic dodal jeszcze, ze tygrysa, owszem mozna spotkac, ale atakuje rzadko.
Kiedy juz po dosyc dlugim marszu zblizalismy sie do celu naszej wycieczki - jeziora i znowu zeby posuwac sie naprzod musielismy brodzic po uda w wodzie, el flaco stanal i powiedzial: ¨No nie wiem czy idziemy dalej. Wszystko zalalo i dojscie do jeziora jest troche niebezpieczne. Moze nas nagle zaatakowac krokodyl albo anakonda. To co robimy?¨. Spojrzelismy sie po sobie z Marcinem i wiem ze pomyslal sobie o tym samym, co ja ZEBY JAK NAJSZYBCIEJ WYBIEC Z TEJ WODY!!! Wody ktora nagle po oswiadczeniu naszego przyjaciela stala sie tak jakos dziwnie metna i nieprzyjemna, a kazdy korzen i patyk na ktory nastepowalismy zdawal sie jakby ruszac, jeszcze lada chwila okarze sie ze ma zeeeeby... Oczywiscie zrezygnowalismy z dalszej wyprawy.
Rafael bardzo sie dziwil ze nie spotkalismy prawie zadnych zwierzat. Pierwotny plan byl bowiem taki zeby ustrzelic cos na obiad. Tylko ich slady, na mokrej ziemi wsrod lisci. No i ptaki. Krzyczace, przelatujace gdzies tam wysoko nad naszymi glowami.
Na jakies 15 minut przed dojsciem do lodki zlapal nas deszcz. I to taaaaki ze nie czulam juz roznicy czy brodze w wodzie, czy nie. Cale powietrze bylo woda.

Brak komentarzy: